Zdzisław Bulicz | 04.2005 |
Akcja pod IwaniackąW latach siedemdziesiątych powstawały w PTTK Kluby Tatrzańskie. Nasz w Hucie miał już kilka lat istnienia i dwie udane wyprawy w góry Riła i Piryn w Bułgarii. Na zakończenie sezonu odbyła się wycieczka w Tatry. Był grudzień. Już po pierwszym śniegu i odwilży. Puściło i przymarzło. Prawdziwa szklanka. Wystające kamienie, a między nimi szklisty lód. Bardzo ślisko.Idziemy z Gieniem od autobusu doliną Kościeliską na końcu grupy. Młodzież pobiegła przodem. W górach nie lubię się spieszyć, bo niby po co. Pogody nie ma. Niski pułap chmur, mglisto. Odchodzimy w bok ku Jaskini Mroźnej. Aura w sam raz na zwiedzanie podziemi. Jaskinia zamknięta. Już po sezonie. Dołącza do nas grupa młodzieży. Są to studenci pierwszego roku. Klub Tatrzański z Warszawy. Rozmawiamy z nimi. Wieczorem w schronisku dwóch z tych młodych prosi mnie dyskretnie o rozmowę na stronie. Dowiaduję się, że jeden z ich grupy nie doszedł. Okazuje się, że zamierzał iść doliną Chochołowską i przez Przełęcz Iwaniacką zejść do schroniska. Wcześniej spotkałem Witka - geofizyk. Lubi sam włóczyć się po górach. Mówił mi, że przeszedł od Siwej Przełęczy przez cały Ornak i zeszedł z Przełęczy Iwaniackiej do schroniska. Szedł na rakach, bo było ślisko. Podchodzę do niego i pytam, czy widział po drodze takiego młodego. Owszem widział człowieka w mundurze wojskowym, ale obszedł go z daleka, bo myślał że to strażnik Parku albo wopista, a jest stan wojenny i takich spotkań lepiej unikać. Młodym warszawiakom mówię, że należy iść ku przełęczy. Może się coś stało. Chcą iść od razu. Powstrzymuję ten zapał. Jest po sezonie. W schronisku telefon nieczynny. Ratownika GOPR-u nie ma. Możemy działać wyłącznie własnymi siłami. Trzeba wziąć termos z gorącą herbatą, zapasowe ubranie, bandaż elastyczny, medykamenty, latarki itd. Po półgodzinie wyrusza wyprawa. Gienek - jest lekarzem - zabiera apteczkę, którą zawsze ma w górach. On, Witek i ja mamy raki. Ja mam kilka metrów linki. Chłopcy zorganizowali termos, odzież, cukierki, jedzenie. Idziemy. Ciemno "jak oko wykol". Mamy tylko dwie latarki. Jedną zostawiamy na później. Po omacku pomalutku podchodzimy. Ja mam jeszcze kijki narciarskie. Od dawna zabieram je w góry. Pod samą przełęczą , ponad lasem znajdujemy delikwenta. Jest w polowym mundurze wojskowym typu MORO i wojskowych butach. Ekwipunek ze studium wojskowego z uczelni. Nie ma czapki i nie ma rękawic. To jego unikał Witek. Przyjechał nocnym pociągiem razem z poznaną wcześniej grupą. W klubie Tatrzańskim doczytał się o wycieczce przez Iwaniacką i postanowił ją odbyć. Za całe wyposażenie miał butelkę Coca-Coli. Wypił zimną i dostał sraczki. To go osłabiło. Za jasna podszedł pod przełęcz. Potem miał problemy z żołądkiem. A w grudniu dzień jest krótki. Jak schodził po lodzie, to pociemniało. Wielokrotnie się przewracał. Pokaleczył ręce, głowę. Wreszcie, jak nastała ciemność, postanowił przenocować. Mościł legowisko. A nocami temperatura spadała do kilku stopni mrozu. Najprawdopodobniej nie doczekałby rana żywy. Napojony, odziany, uwiązany na lince dotarł z nami późną nocą do schroniska. Na drugi dzień po śniadaniu odwołałem go na bok i dałem łapawice robocze, które zawsze mam w zapasie. Nie chciał przyjąć. Powiedziałem - "Weź, niech przypominają Ci tą przygodę. Jesteś człowiekiem inteligentnym, więc wnioski wyciągnij sam". |
Zdzisław Bulicz | 04.2005 |